czwartek, 31 grudnia 2009

2009/2010

To on! Tak! Zbliża się 2010!
Nie wiem, czego mam oczekiwać od tego nowego roku, trudno jest sformułować jakąkolwiek prognozę (w stylu Newsweeka, który już przewidział, że umrze Fidel Castro a Brazylia stanie się gospodarczą potęgą. Ale kto to tam wie, nie lubię prognoz), o nadchodzącym roku nie wiemy nic.

Jeszcze tylko niecałe trzy lata i fanów teorii końca świata w 2012 będzie można w końcu wyśmiać w twarz.

Wam drodzy... ludzie... życzę tego samego, czego życzę sobie. W nadchodzącym nowym roku zwiedźcie jakiś kraj, zaróbcie trochę więcej pieniędzy i przede wszystkim - słuchajcie dużo dobrej muzyki! Nie ograniczajcie się do jednego czy kilku gatunków :)
Bądźcie, kim jesteście lub zmieńcie się na lepsze i niech Moc będzie z wami!

środa, 30 grudnia 2009

Tonight: Franz Ferdinand

Jest taki zespół, którego darzę wielką sympatią. A nazywają się oni, na cześć austriackiego księcia, Franz Ferdinand.

Wydali oni w styczniu tego roku nową (trzecią w ich dyskografii) płytę noszącą nazwę "Tonight: Franz Ferdinand". Płyta przenosi nas w świat całkiem inny niż ten znany z dotychczasowych płyt FF. Brzmienie jest bardziej elektryczne, dużo większą niż dotychczas rolę odgrywa bas, aranżacje piosenek są oryginalne.
Ale zacznijmy od początku.


Tonight: Franz Ferdinand

O płycie dowiedziałem się już dawno, czekałem na nią długo, śledziłem blog zespołu. Nie wiem jednak czemu, ale zakupiłem ją dopiero po ostatnich świętach i po zastrzyku bożonarodzeniowej gotówki. Nie żałuję ani grosza wydanego na płytę, a o tym dlaczego, wyjaśnię dalej.

Pierwszym utworem z nowego albumu jest utwór o nazwie "Ulysses", czyli po naszemu "Odyseusz". Jak twierdzi zespół, płyta to podróż, która rozpoczyna się wyjściem na imprezę, a kończy ostrym kacem. Już na samym początku można stwierdzić, że zespół się zmienił, że dotarł do gatunku muzycznego, do którego nie przyzwyczajeni są fani, szczególnie ci, którzy spodziewają się utworów w stylu "Take Me Out".

Wraz z kolejnymi utworami poznajemy nowego Franza. Wokal dość często i płynnie przechodzi od spokojnego i cichego śpiewania do ostrzejszych i głośniejszych krzyków. Aranżacje kompozycji są różnorodne. Nie ma już tu miejsca na monotonną grę perkusji czy schematyczne granie typu wokal, dwie gitary, bas, perkusja, trzy zwrotki, dwa refreny.
Nowością dla fanów z pewnością będzie częste używanie instrumentów klawiszowych i różne brzmienie wokalu.

Płyta nie odniosła wielkiego komercyjnego sukcesu w Polsce (miejsce 14 na liście najchętniej kupowanych płyt), jednak lepiej było już za granicą. Wprawdzie ani płyta ani żaden z singli nie zajął 1. miejsca na żadnej liście, lecz były blisko, a nawet utwór "No You Girls" został użyty do reklamy iPoda.
Bez wątpienia do komercyjnych sukcesów należy to, że zespół uplasował się na miejscu 5. w rankingu (rankingu zespołów, które wydały w 2009r. nową płytę) kilkudziesięciu najchętniej słuchanych zespołów wg serwisu last.fm !

Osobiście płyta bardzo mi się podoba, jest to moim zdaniem najlepszy jak dotąd album zespołu. Zmierzają w bardzo dobrym kierunku.
Utwory na płycie są zarówno piękne i spokojne ("Katherine Kiss Me" - prawdziwy fenomen; każdy internauta, który miał styczność z tym utworem opisuje go krótko jako "<3", wystarczy sprawdzić komentarze w internecie i posłuchać) jak i całkowicie szalone (szczególnie druga część utworu "What She Came For").
Trudno zrealizować album lepiej idąc w tym kierunku. Każdy utwór jest charakterystyczny, ma świetną melodię i aranżację. Płyty przyjemnie słucha się w każdym miejscu i o każdej porze!

Polecam każdemu, kto znudzony zjawiskami medialnymi typu Lady GaGa puszczanymi na okrągło w radio chce posłuchać po prostu i po ludzku dobrej muzyki.

Ocena końcowa: 10/10 !

wtorek, 29 grudnia 2009

Pepperowski świat

Witajcie,
po dłuższym rozmyślaniu, po rozmowie z rodziną, dziewczyną i przyjaciółmi, po konsultacji z psychologiem, osobistym prawnikiem i Świętą Radą Jedi wszyscy wspólnie doszliśmy do wniosku, że Pepper's Rockland potrzebuje zmian.

Długo się zastanawiałem nad tym, czego ja w ogóle chcę od tej strony i do czego z tym dążę. Miał to być początkowo blog tylko i wyłącznie z recenzjami, jakaś forma biznesu, ale zmieniłem swe zdanie. Konsekwencje tej zmiany poczuje niedługo każdy z nas na własnej skórze!
Z wrodzonego i niezbytego lenistwa nie chce mi się pisać ciągle następnych długich, składnych i logicznych artykułów.

Dlatego też postanowiłem połączyć blog muzyczny ze standardowym blogiem! Fuzja!
Co to oznacza? Choćby to, że długie recenzje zastąpią krótsze wpisy zawierające mój subiektywny komentarz na każdy temat.
Pozdrawiam,
Cheers,
Peace&Love (make tea not war)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Epiphone Casino

Recenzja: Epiphone Casino

Epiphone to jeden z najpopularniejszych na świecie producentów gitar. Ich produkty mylnie kojarzą się wielu ludziom z towarem niższej klasy i niskobudżetowymi imitacjami Gibsona. Gitarą, którą Epiphone lubi się chwalić i której plakat dołączają ostatnio do każdej nowo zakupionej gitary jest Epiphone Casino. Dlaczego? A choćby dlatego, że Casino zwane jest czasem 'beatle guitar', a nazwa wzięła się stąd, że gitary długo używał pewien stary, liverpoolski zespół – The Beatles.

Wygląd
Casino to gitara typu hollow-body, jest pół-akustyczna. Rozmiarami pudła przypomina gitarę akustyczną, również jej środek ciężkości jest jakby bardziej umieszczony w stronę mostka, co może być przez pierwsze kilka dni użytkowania uciążliwe dla naszego kręgosłupa i do tego trzeba się przystosować.
Gryf gitary zdobią progi w kształcie trapezów, również jej strunociąg ma tenże kształt. Uciążliwym dla gitarowych wyjadaczy na pewno będzie kształt „rogów” pudła gitary. Mało głębokie wcięcia nie pozwalają na swobodną i szybką grę na progach wyższych od 19-ego.
Subiektywnie mówiąc, gitara jest zwyczajnie piękna, a to za sprawą jej stylistyki niemal nie zmienionej od kilku dekad.

Dźwięk i brzmienie
Gitara, która została stworzona pod koniec lat '50 ubiegłego wieku, posiada duszę tamtych lat. Jej ciepłe i głębokie brzmienie, osiągnięte dzięki dwóm przetwornikom typu P-90 Alnico oraz klonowemu korpusowi, sprawia, że fantastycznie gra się na niej riffy Chucka Berrego czy piosenki zespołów okresu 'brytyjskiej inwazji' lat '60 i '70. Palisandrowa podstrunnica zapewnia płynną i swobodną grę, świetnie się na niej gra wolniejsze i melodyjne solówki. Grając współczesną muzykę, Casino sprawdza się jednak lepiej w rękach gitarzysty rytmicznego, a to przez to, że gryf gitary nie jest wyścigowy i także ciężkich brzmień z niej nie wyciągniemy. Gitara stworzona jest raczej dla fanów jazzu, bluesa i starego rocka (nie tego z epoki Van Halena oczywiście).

Podsumowanie
Epiphone Casino skierowany jest głównie dla gitarzystów z oldschoolową duszą i na pewno będzie idealnym wyborem dla ludzi szukających brzmienia starych lat. Przeszkodą będzie na pewno dostępność tej gitary w Polsce. Znajdziemy ją co prawda na stronach wielu internetowych sklepów muzycznych, jednak przy próbie zakupu okazuje się, że żaden z nich nie ma tej gitary na magazynie. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że Casino sprowadzać musiałem z Niemiec i ku mojemu szczęściu okazało się, że był to jeden z ostatnich modeli produkowanych w Korei, nie w Chinach.


Dane techniczne:

Korpus: klon

Gryf: klon

Podstrunnica: palisander

Top: klon

Ilość progów: 22

Menzura: 24 ¾ ''

Osprzęt: chromowany

Mostek: Tune-o-matic

Cena: około 2 100 zł.